Pozwalam sobie dziś na spojrzenie w kilku kierunkach chłodnym okiem. Pogoda i temperatura za szklanymi izolatorami od codziennego życia, tworzy ze mną spójne stanowisko w tej materii.
Będę dziś jednak niesłowny i niekonsekwentny, a może nawet zahaczę o hipokryzję, bo wbrew wstępnej zapowiedzi, kierunek obieram tylko jeden, za to chłodu zapewnię dużo i to seriami. Wszystkich nas obowiązują te same zasady, więc choć nie przetrę w tym szlaku, to nie zapuszczę się dalej niż do miejsca, gdzie znajdę ślady poprzedników.
Na każdym etapie życia, mamy jakiegoś doradcę. Nie będę odkrywczy, jeśli wspomnę tu o rodzicach. Wyjątkowo pominę też wywody nad anomaliami i sytuacjami szczególnymi, takimi jak brak wyżej wspomnianych, traumatyczne zdarzenia i temu podobne. Tak czy owak, do pewnego momentu życia, właśnie rodzice mają na nas największy wpływ, autorytet, uznanie i prawie zawsze są nieomylni. Z biegiem czasu, radzimy się nie tylko u nich, podejmujemy coraz więcej samodzielnych decyzji, a nierzadko korzystamy z innych doradców (niekoniecznie finansowych).
Stawiam tutaj tezę, że jeśli nasz umysł nie zatrzymał się na poziomie rozchwianej emocjonalnie trzynastolatki, to niezależnie od źródła, formy, czy treści, potrafimy analizować napływające do nas dane, zarówno od otoczenia i zastałej w nim rzeczywistości, jak i analizy tego środowiska, przez inne osoby.
Otóż dziś na to postawione bez znaku zapytania pytanie, odpowiadam, choć wcale nie przekornie, to jednak przecząco. Nie miałem wcale zamiaru tego udowadniać. Wprost przeciwnie.
Stan emocjonalnego uniesienia, zwanego zauroczeniem, czy też zakochaniem, może tłumaczyć wiele. Endorfiny i serotoniny zalewające nasz organizm falami, szczególnie w momentach silnych doznań fizyczno-umysłowych, znacząco przyćmiewają obraz. Tylko ile czasu można być ślepym na obrazy tuż obok siebie? Ile czasu zajmie przywrócenie prawidłowego słuchu na to co dźwięczy dokoła, szczególnie z najbliższego otoczenia, które wbrew nazwie zdaje się dzień po dniu oddalać? I co najważniejsze, kiedy zmowa milczenia przestanie obowiązywać i pojawi się jakikolwiek niewymuszony dźwięk, a najlepiej cała ich gama?
Stojąc w deszczu, niespecjalnie zwraca się uwagę, na fakt bycia mokrym. Nie jest to też nic szczególnego, ani strasznego w środku lata, lub gdy w tym deszczu stoi się z Kimś. Gorzej jednak, gdy porę słoneczną zamienimy na środek zimy, w deszcz okaże się nieświeżą kałużą, w którą nie tylko się wdepnęło, ale uparcie w niej nadal stoi. Na domiar złego, przechodzących, życzliwych ludzi ochlapuje się tą brudną wodą z kałuży, próbując wmówić, że to poranna bryza, pod której strugą przyjemnie się znaleźć. Ostatecznie, gdy już nikt z zainteresowanych nie ma wątpliwości, czym jest to nieprzyjemnie przesiąknięte wilgocią środowisko, taplający się całkowicie wypierają jakiekolwiek docierające do nich bodźce.
Są kałuże, obok których nie można przejść obojętnie. Tylko czemu znajdują się tam ci, którzy już raz olbrzymim nakładem sił, byli z nich wyciągami? Ci sami, którzy z jeszcze większym trudem zmywali z siebie wniknięte głęboko w skórę nieczystości, a tam gdzie nie sięgali, z pomocą przychodzili inni. Trud włożony w unikanie i omijanie wszystkiego, co choć trochę mogło przypominać tę odpychającą kałużę, został zmarnowany.
To nie bajka o Dżinie z Lampy, ani o Złotej Rybce. Nie ma trzech życzeń i może nie być trzeciej szansy. Druga zaczyna powoli odchodzić w niebyt istnienia. Niczym kałuża, która zniknie przy pierwszych promieniach słońca.
Tylko czy słońce oczyści również to, co przez nią zostanie zabrudzone?